Share

Country road, take me home.

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down
Idź do strony : Previous  1, 2
AutorWiadomość
Vincent Edams
Vincent Edams
Ogólne
Dodatkowe
Character sheet
Wiek: 24
Ekwipunek podręczny:

PisanieCountry road, take me home. - Page 2 Empty Country road, take me home.  ♦ Country road, take me home. - Page 2 EmptyNie Lis 12 2017, 17:53;

First topic message reminder :


KTO: Vincent, Taya
KIEDY:kilka dni po Vincentówce
GDZIE: Vinc i Taya jadą do Filadelfii na umówiony shopping

V.
Minęło kilka dni od słynnej Vincentowki, na której wydarzyło się chyba wszystko. Był alkohol, miękkie narkotyki, zabawa, muzyka, ale też złamane serca, dramaty, szaleństwo, wściekłe derpiki i policja. Z pewnością ta impreza przejdzie do skromnej historii Rode, jako jedna z bardziej epickich.
Vincent... Co z nim? Po feralnym wyznaniu, nie narzucał się z towarzystwem. Kilka dni męczył się z zapaleniem zatok, przez co miał dobrą wymówkę by zostać samemu, jednakże oglądając pierwsze minuty Black Panther poczuł... pustkę. Czegoś, a raczej kogoś brakowało. Ostatecznie film wyłączył i do tej pory nie obejrzał.
W końcu przemógł się i umówił się z Tayą na wyjazd do Filadelfii- nie mógł jej przecież unikać do końca życia.
Umówionego dnia, czekał w wyznaczonym miejscu, aż ta podjedzie samochodem. Z przyczyn oczywistych, nie przepadał za tym środkiem transportu, ale wyboru nie miał.(edytowane)

T.
Taya nie poderjzewala ze VInc ma takie problemy z samochodami. Podjechala po niego o wyznaczonej godzinie, nawet ciut wczesniej. Nie unikala go, ale dala mu przestrzeń i nie narzucała sie. W koncu to tylko kilka dni.
- Hej - otwarla okno od strony pasażera - Wskakuj i jedziemy**

V.
Na widok Tayi uśmiechnął się delikatnie. Wyglądał znacznie lepiej, niż kilka dni temu. Już nie smarkał i nie kaszlał co chwilę, więc to było na plus.
- Cześć. - wsiadł po chwili wahania do przodu, obok niej - Gotowa na shopping?
Coś w jego uśmiechu się zmieniło. Było w tym coś słodko gorzkiego, coś czego nie dało się dokładnie określić. Być może ten miłosny zawód, to był kolejny krok ku dalszej dojrzałości. A może tylko Taya sobie wmawiała.

T.
Wolala sie nie zastanawiac czy sobei wmaiwa czy nie, ale ten uśmiech w jakiś sposób ją ukłuł w środku.. Nie chciala nagle zrywać kontaktu, ale nie chciała też naciskać. Ciężko było to wypośrodkować, by Vincent nie pomyslał sobie, ze ona nie chce z nim kontaktu..
-Gotowa. Nawet wiem gdzie jedziemy - potwierdziła z uśmiechem. Na tylnym siedzeniu leżała jej torebka, sama Taya ubrana byla w wygodne buty w kolorze pudrowego różu, taki sam sweter i niebieską, prawie jeansową spodnice.
Samochód ruszyl i wytoczył sie na ulice wylotową z miasta.
- JAk sie czujesz?

V.
On byl ubrany.... Jak zwykle. Jeansy, t-shirt, ale nawet na jego rozmiar, tenisówki. Standard.
Vinc usiadł, zapiął pasy, sprawdził je raz, drugi i dopiero jej odpowiedział.
- Ja też nie. Ogarnie się jakieś centrum handlowe, jak będziemy bliżej Philly.
W sumie... To nie był pewien czy tak naprawdę zostanie w Rode, ale eleganckie ciuchy zawsze się przydadzą.
Jego nowy kierunek ? Może Filadelfia? Bliżej niż Nowy Jork. Zawsze to jakaś opcja.
- O wiele lepiej. Gdyby nie ty, skończyłbym z zapaleniem płuc, albo jeszcze gorzej - uśmiechnął się nieznacznie

T.
- Gdybyś nie miał głupich pomysłów, to byłbyś tylko przeizębiony. BYłeś u lekarza? - jechała przepisowo, nie za szybko, nie za gwałtwnie, całkiem płynnie.
Daleko do wyjazdu nie było, wiec ruszyli juz wieksza drogą, stanową czy co to tam jest.
- WIesz dokladnie co chcesz kupować ? Czy jeszcze nie bardzo?**

V.
Vinc parsknął cicho i przewrócił oczyma.
- Byłem... wytrącony z równowagi. Też byś była, gdybyś zmieszała cynamon z mlekiem, wódką i piwem. -
Rozkojarzony. Zgrabny zastępnik do " najebany jak szpadel
- Byłem. Gdybym nie był, nadal bym bardzo męsko jęczał pod kocem i wzywał wszystkich Bogów na pomoc. - faktycznie nie miał już głosu zniekształconego przez katar, ani czerwonego nosa. Jedyne co, to chyba ciut zmarniał, bo cierpiał na brak apetytu, ale pewnie szybko to nadrobi.
- Mhm. Dwie, trzy koszule, jakieś spodnie. Jak będzie tania marynarka lub buty, to można i to. - nie śmierdział groszem, niestety. No i muszę wejść do sklepu z elektroniką, po kilka rzeczy. - póki co, nie denerwował się, bo Taya nie szalała na drodze


T.
-Wiesz co, pod Philly jest takie centrum.. outlet costam. Duże marki, dobrej jakości, ale na przykład poprzednie kolekcje, ostatnie rozmiary i inne takie. Przecenione często po 60% albo i wiecej. Może tam? - zaproponowala, slysząc co chce kupić. Dobry jakościowo ciuch w cenie taniego gówna.. A poprzednie kolekcje pewnie mu nie przeszkadzają, to nie NY.
Jechała spokojnie pierwsze poł godziny. Przy wolnej drodze przyspieszyla, ale nie poza limit. SPokojnie mijały ich samochody.. Do czasu, aż jakiś geniusz z naprzeciwka postanowił wyprzedzać na trzeciego, mając za blisko przed sobą Tayę i Vinca.

V.
- W porządku, wpierw outlet, potem jakaś elektronika. Muszę kupić kilka przejściówek, kabli...- wymienial chwile, co mu potrzebne.
Rozmawiali przez te pół godziny dosc poprawnie. Nie poruszali drażliwego tematu domówki, ani jego feralnego wyznania.
I wtedy samochód wyjechał im na czołówkę.
Wiecie jakie to okropne uczucie? Moment, w którym zdajesz sobie sprawę, że zaraz nastąpi uderzenie, a za nim potworny trzask rozbijanego szkła i zgrzyt gniecionej stali?
Aż nie mógł złapać oddechu. Cały się napiął, zacisnął mocno jedną dłoń na pasie bezpieczeństwa, drugą na jej ramieniu, zupełnie nieświadomie.
I czekał na cud

T.
-to chyba tez jest w outlecie .Tak mi sie wydaje. To zwykla galeria, tylko wszystko tam jest outletowe. Ale jakis elektorniczny wyaje mi się, ze też.. - ona nie tykała tematu domówki i wyznań Vinca, póki on nie chciał. Jej zdanie znał, ale czy pamiętał?
Szczęscie, że Taya jechała z przepisową szybkością i była w stanie raz, że wcisnąć hamulec, a dwa, wymanewrowac na pobocze i zapewne troche dalej, w trawe. NA szczescie nie w słup. Zatrzymała się i obejrzała za siebie, jakby to coś miało dać. Serce jej waliło, ale nie czula sie chyba aż tak, jak Edams.. Spojrzała na niego.
- Hej.. wszystko w por ządku?

V.
Może się nie minęli na milimetry, ale dla Edamsa i tak było to wstrząsające przeżycie. W sekundzie, całe życie ( niezbyt imponujące swoja drogą) przeleciało mu przed oczyma.
Czy było w porządku? Raczej nie. Cały się trząsł, oddychał płytko, a był tak blady, że Taya mogła mieć uzasadnione obawy, że zaraz tam zemdleje. O ile ona nie zemdleje, jak przez zacisk palców na ramieniu, odetnie jej dopływ krwi do mózgu.
- Muszę... Się przewietrzyć - wydusił w końcu, odpiął drżącymi dłońmi pasy i wysiadł. Przeszedł dobre kilka metrów, zaparł dłonie na biodrach i dopiero tam zaczął próby stabilizacji oddechu
Jezu. Kurwa. Chryste.
Nigdy. Więcej

T.
Fakt, ręka jej ścierpła ale nie zauwazyla póki jej nie puścił. Wysiadła zaraz za nim. Ręce jej się trzęsły. Przeszła do Vincenta, oparła mu dłoń na łopatce.
- Spójrz na mnie. Oddychaj głęboko, powoli, dobrze? Tak, jak ja - Poprosiła, starajac sie samej ustabilizować oddech. Jej też to pomoże. Powolne wdechy i wydechy, głębokie. Podciągnęła go lekko żeby się wyprostował i patrzył na nią.
Oaz - W zeszły czwartek o 23:13
Spojrzał na nią, gdy kazała mu się uspokoić. Był tak przerażony...Chwilę mu to zajęło , ale po kilku nieudanych próbach, w końcu zaczął głęboko oddychac. Przymknął powieki, próbując opanować drżenie rąk.
-Co za...imbecyl - wydusił.
Być może Taya tego nie chciała. Być może jej to teraz nie leżało, ale Edams był tak wystraszony, że miał to absolutnie gdzie - to był po prostu odruch. Zmniejszył między nimi odległość do zera i przytulił ją mocno. A raczej przytulił się do niej mocno i schował twarz w jej ramieniu.
Wciąż drżał a serce tłukło się w piersi jak oszalałe.
- Jesteś cała? - wymamrotał drżącym głosem

T.
Widziała, że próbuje się uspokoić nawet jak obecnie nie był w stanie, starała się być spokojna, chociaż też cała drżała. Zapewne normalnie by go sama przytuliła, ale nie miała pojęcia jak ten reaguje na Tak mocno stresujące sytuacje jak ta, w której się znaleźli. Od razu go jednak objęła, przytuliła do siebie, musiał czuć, że drży, ale na pewno zareagowała na to lepiej niż Vincent.
- Tak. Ty? - zapytała - staraj się nadal tak oddychać, dobra? Głęboko i powoli.. skup się na tym proszę. - glaskala go powoli po plecach
- trzeba będzie pomyśleć czy jedziemy dalej czy wracamy.. Ty decydujesz, dobrze?(edytowane)


V.
Jej bliskość i łagodne gesty, pomagały mu się uspokoić. Zaczynał oddychać spokojniej, powoli przestawał drżeć. Bez obaw - nie było w tym przytuleniu żadnego podtekstu, Edams był w tym momencie wystraszony jak małe dziecko i nie myślał o tej bliskości w jakiś niewłaściwy sposób.
Gdy wyprostował się i nieco odsunął, wyglądał jakby się w minute postarzał o kilka lat. Albo nie spał z tydzień.
- W porządku. Możemy jechać. Po prostu....- urwał - Tak, jedzmy.
Nie wiedział czy Taya wiedziała w jaki sposób stracił rodziców czy wujostwo, mogła się tym nie interesować. I tak widziała już wystarczająco, więc chyba lepiej nie poruszać tematu.


T.
Starała się wszystko robić powoli, chociaż tak naprawdę gdyby się na tym nie skupiała jej ruchy były by o wiele bardziej chaotyczne. Ścisnęła delikatnie mężczyznę za ramiona i przyjrzala mu się dokładnie.
- dobrze, jeśli jesteś pewien - zapewne wiedziała o wujostwie, plotki się niosły. Nie naciskała go jednak. Ruszyła do samochodu, w tej chwili zatrzymał się na poboczu inny samochód i wysiadł z niego mężczyzną koło 50, szczupły, w garniturze.
- coś się stało? Jesteście cali? - krzyknął w ich stronę. W końcu ślady hamowania sugerowały, że to nie był zjazd na chwilę przerwy w drodze.

V.
Pokiwał głową, wgapiony w swoje stopy. Nadal był blady, ale zdecydowanie spokojniejszy.
- Tak. Dam radę, spokojnie. - wymamrotał.
Gdy ktoś się zatrzymał , by zapytać czy u nich wszystko gra, pokiwał głową.
- Tak, wszystko ok. - odpowiedział mu.
Zapewne ruszyli w kierunku samochodu i gdy byli już obok, zwrócił się do jegomościa.
- Jakiś mistrz kierownicy, nam wyjechał na czołówkę, ale szczęśliwie mamy na pokładzie dobrego kierowcę-delikatnie położył dłoń na ramieniu Tayi, po czym wsiadł do samochodu, od strony pasażera.
Wziął głęboki oddech. Dasz radę. Nie ciotuj. Zapiął pasy, sprawdził kilka razy.
Spojrzał przed siebie. Czy dokładnie to, czuli jego rodzice i wujostwo, gdy umierali? Ten paraliżujący strach i bezsilność, gdy już wiesz, że nic nie możesz zrobić? A może w ogóle nie byli tego świadomi?


T.
- tak, jest w porządku - zapewniła też kierowcę, który uspokojony wsiadł w samochód i odjechał. Taya spojrzała na Vincenta i wsiadła reż do samochodu. Zapiela pasy,zapalila silnik. Poprawiła pas krzywiac się, chyba będzie miała siniaka na obojczyku, pewnie na ramieniu tex ale o tym jeszcze nie wiedziała.
Spojrzała na niego i po chwili ruszyła powoli, wjechała na drogę. I pewnie nie przyspieszala nawet do maksymalnej dopuszczalnej prędkości


V.
I ruszyli. Jeżeli Taya go nie zgadywala, to on też się nie odzywał. Nie, że się wstydził swojej reakcji, czy coś. Po prostu potrzebował jeszcze chwili by uspokoić umysł.
Jakiś kwadrans później, odchrząknął cicho.
- Sorry za to ramię. Trochę się wystraszyłem - taaaaak, trochę.
Wziął głęboki oddech.
- Pewnie wiesz, bo było o tym dość głośno... Ale jak byłem przed maturami, moi opiekunowie zginęli w wypadku samochodowym. - wciąż patrzył gdzieś przed siebie. - A mieszkałem z wujostwem... Bo jak miałem pięć lat, moi rodzice zginęli tak samo. W bardzo podobnych okolicznościach. Też im podobno ktoś tak wyjechał .
Zamilkł na chwilę.
- Niby zawsze wiedziałem, jak do tego doszło...ale jakoś nigdy sobie tego nie wyobrażałem. Ich ostatnich chwil.
Skrzywił się.
- Kumpel z Mechatroniki żartował... dość kiepsko swoją drogą... że najwyraźniej to u nas genetyczne.
Łatwo więc sobie mogła Taya wyobrazić, jak Edams się wystraszył, gdy mógł zginąć w dokładnie taki sam sposób


T.
Nie zagadywała go, dając mu czas, miejsce, co tam potrzebował, bo wiedziala, że nie ma co naciskać.
- Nic się nie stalo. Trochę boli.. ale nie jakoś przesadnie. Kupię maść arnikową jak dojedziemy - uspokoiła go. Pewnie bedzie miała siniaki, jak nic.
- Wiem.. pamiętam.. Mogłam jechać wolniej, nie byłoby problemu z hamowaniem - zerkneła na niego. - Jak się czujesz? Bedziesz chciał stanć na stacji?

V.
Pokiwał przecząco głową.
- Jechałaś przepisowo, to ten baran wyprzedzał na trzeciego. Dzięki Bogu, masz świetny rekleks- w końcu na nią spojrzał, co mogła dostrzec kątem oka.
- Nie. Naprawdę nie trzeba, już jest okej. - zapewniła ją, nawet uśmiechnął się blado.
Tak, kolejne -10 do atrakcyjności, brawo Edams.
- Tylko wieczorem strzelę sobie naprawdę mocnego drinka. - zaśmiał się pod nosem.

T.
Ona też nie wygladał jakos super atrakcyjnie przecież na chwile obecna, blada jak sciana wygladała jak trup, w tym sweterku.
- Tak.. a ja melise jak dojedziemy, to na pewno.. Nie wiem gdzie ja dostane, ale.. - cos wymysla. Jechała wolniej, ludzie ja wyprzedzali i pewnie jakis pieniacz ją otrąbil.
- A.. ogolnie, jak sie czujesz... po domówce? - ostrozne podchody do rozmowy? Moze.

V.

Raczej w tej atrakcyjności chodziło o histeryczną reakcję, a nie bladość, ale w sumie jeden pies. Czy -10 czy - 10000, to nie miało w tej chwili znaczenia.
- Po domówce? - patrzył na nią przez moment, po czym znów zaczął ostrzec przed siebie.
- W porządku. - wydźwięk jak kobiece "co się stało?" "NIC", ale ciiii nie musiała on tym wiedzieć.
Jeżeli Taya zerknela choć przez moment na towarzysza podróży, nie ujrzała niczego, poza obojętnym wyrazem twarzy. Z pewnością nie była to mina zbitego psa, jak tego feralnego wieczoru.
- Ach, po ugryzieniu derpika, prawie nie ma śladu. - pokiwał głową. - A ty ? Jak wrażenia?


T.
Oczywiście, że na niego spojrzała. Ale skoro w porządku.. pokiwała głową. To w porządku. Nie będzie cisnąć.
- Tak? Nic sietam nie babrze? - dopytała - To bardzo dobrze, bałam się, ze może się słabo goić - dodała. Spojrzała na niego po jego pytaniu.
Jak wrażenia?
- Ciężkie pytanie. Chyba głównie to czuję się po prostu dziwnie.. za stara na to. Chociaż jesteśmy prawie w tym samym wieku.


V.
Pokiwał przecząco głową. Nic się nie babralo - szczęśliwie. W ogóle miał paradoksalnie dużo szczęścia, podczas tego chujowego wieczoru. Bo umówmy się... Mógł utonąć. Mógł skończyć z zapaleniem płuc. Mogło coś się wdać w to ugryzienie i mógł teraz leżeć w drgawkach. A skończyło się na zapaleniu zatok. Nie było źle.
- To w ogóle był dziwny wieczór.
Tak. Najgorsza domówka na jakiej był. Znaczy dla niego.
- Pewnie dlatego, że jesteś na trochę innym levelu. Wiesz małżeństwo, takie tam. Masz trochę inne priorytety niż reszta, która tam była.
A Vinc. Sam chyba nie wiedział. Lubił imprezy, ale pewnie gdyby miał drugą połówkę, to z chęcią by z nich zrezygnował, na rzecz spędzenia czasu z ukochaną.
Ta.


T.
Popukała palcami w kierownicę.
- Tak. Dziwny wieczór - przyznała dość cicho. Jak to inaczej nazwać? Cztery lata była sama, a nagle pojawiają się dwie osoby, równocześnie, które są nią zainteresowane i mówią jej to wprost - na tyle, by się przebić przez jej nieogarnianie takich rzeczy.
- Pewnie tak. A przynajmniej tak się czuję. Jakbym w ogóle była trochę obok tego wszystkiego..


V.
Vinc oparł się nieco wygodniej o siedzenie. Najwyraźniej hormon stresu, mu opadł na tyle, że już nie musiał siedzieć sztywno jakby połknął kija.
- Nie ma w tym nic dziwnego. Po ślubie, a nawet gdy już poznasz swoją drugą połowę, zakochasz się, Twoje życie przewartościowuje się. Tu wiek nie ma znaczenia.
Vinc mimo młodego wyglądu, wydawał się mieć łeb na karku. Tylko nikt nie chciał tego dostrzec. Każdy widział w nim uroczego chłopca i tyle.


T.
-Tym bardziej jak do tego prowadzi się pub.. i hotel. I ma się to wszystko na swojej głowie - westchnęła lekko, chyba to była dla niej ciężka sprawa, nie ma się w sumie czemu dziwić, w końcu to dwie osobne firmy w sumie.
- ale tak, ślub.. i ogolnie takie życie z kimś.. dużo zmienia. Szczególnie jak to już coś stałego, a nie kolejny związek na pół roku czy dwa miesiące.. - a takich osob było pełno. Noc. Dwie, trzy tygodnie i nagle wszystko im się psuło. Albo gdy tylko przechodziło pierwsze zakochanie. Nie naprawiali związków, a rozstawali się w krzykach i kłótniach.


V.
Vinc nie bardzo mógł się wypowiedzieć. Jak jej powiedział - nigdy nie był zakochany, nie miał więc specjalnego porównania. To co się budziło w nim teraz, nie miało szansy rozkwitnąć, więc dusił to w zarodku
- Świetnie sobie z tym radzisz. Naprawdę - przecież mógł nadal ją komplementować, prawda?- A gdybyś potrzebowała pomocy, to przecież możesz na mnie liczyć. Bez względu na wszystko.
Najwyraźniej nie miał zamiaru się na nią obrażać, za odrzucenie jego uczuć

T.
- Dziękuję - uśmiechnęła się - I nie, nie będę cię obciążać jeszcze moimi sprawami. Masz uz swoja prace na glowie. To wystarczająco - zaprzeczyła natychmiast. - A pomagasz mi dosć.. jak po prostu mogę porozmawiac.


V.
Czy to wyższy level friendzony, hehehe?
- Nie jest źle. Póki co zajmuje się cyfryzacją archiwów, potwornie nudne zajęcie. No ale trzeba to zrobić, to podstawa. - kiwnął głową. - Po wklikiwaniu przez bite osiem godzin danych do komputera, z przyjemnością rozładuje kilka palet z dostawy.
Nie ma to jak poprzerzucać takie palety, od razu po tym miał czystszy umysł.
- To chyba lepsze niż skakanie po dachu, ze schodów czy bieganie po ścianach - uśmiechnął się kącikiem ust - Nie musisz robić wszystkiego sama , pamiętaj o tym.
Co do tego rozmawiania. Ech, czy jeszcze będzie w stanie, być wobec niej tak szczery? To mu chyba nie przyniosło nic dobrego. Przez to traktowała go jak kolegę geja.



T.
- Wiesz, dostawami głównie zajmuje się marylin, przynajmniej w pubie. Ale jeśli chcesz.. Na pewno ucieszy się z pomocy. - ona rozładowywała mniejsze dostawy do hotelu, a przynajmniej te które nie były za cieżkie.
- Na pewno bezpieczniejsze, zawsze się martwię, że zrobisz sobei coś poważnego.. - pokręcila głową - ale wiem, że to po prostu.. cóż. Ja czasem biegam, ty robisz to, więc.. po prostu inny sport - co nie zmienial ofaktu, ze sie martwila. Ot, kobieta. Najchetniej by wszystkim kazala siedziec na tylkach by nic im sie nie stalo.
Miała nadzieje, ze mimo wszystko w ich relacjach się to nie zmieni i nadal beda szczerze ze soba rozmawiać. Przynajmniej z jej strony tak mialo to wygladac.


V.
Jak tylko Taya mu da znać, że trzeba pomocy, to na pewno jej nie zawiedzie.
- Lubię parkour. - podjął temat - Daje znacznie większą kontrolę i świadomość swojego ciała, a do tego daje niezły zastrzyk adrenaliny. Inni jeżdżą na motorach, ja skaczę między dachami - wzruszył ramionami - No i całkiem przydatne, gdy ktoś próbuje cię okraść - uśmiechnął się kącikiem ust.

T.
-Albo ty próbujesz skądś uciec - parsknęła - Zawsze jak patrzę jak gdzieś skaczesz to nie wiem czy bardziej mi się to podoba czy się boję, że będę musiała zaraz dzwonić po karetkę. Ile razy sobie coś zrobiłeś w ten sposob? - zerknęła na niego, powoli dojezdzali do miasta.

V.
Vincent parsknął śmiechem.
- O Boże, setki razy. Od drobnych stluczeń, krwiaków, po złamaną rękę i wstrząs mózgu. Początki były naprawdę trudne. - ach, wspomnienia!
- O i na studiach, jak wieczorem biegałem, myślałem, że wskakuję na jakąś nadbudówkę, a to był plastikowy kontener na śmieci, pokrywa się pode mną złamała i wpadłem do środka po pas. - parsknął na to wspomnienie - Trzeba było wyrzucić ciuchy, nie dało się ich odratować.
Powoli na horyzoncie majaczyło się spore miasto. Zapewne...
- To Filadelfia, nie? - nigdy tu nie był. Wyglądało na spore

T.
-Wiesz, że mnie to nie uspokaja? Ani trochę. Mam ochotę kupić ci jakies ochraniacze - chociaz zdawala sobei sprawe, ze to ogranicza ruchomośc i wcale nie pomgafa w skakaniu, a na pewno nie komuś, komu idzie to tak dobrze jak Vincentowi.
- Do smietnika? Ktoś to widzial? - parsknęła. Zwolniła, pojaiwły sie ograniczenia prędkosci.
- Yep. Filadelfia.

V.
- Broń Boże ochraniacze. Zrobię sobie większą krzywdę z nimi, niż bez nich. - zapewnił ją - Szczęśliwie tylko współlokator, zaraziłem go parkourem, biegaliśmy razem. Musiałem odczekać pięć minut, aż wstanie z chodnika, bo leżał i płakał ze śmiechu. - znów się lekko uśmiechnął do wspomnień.
Filadelfia. Wydawała się naprawdę spora. Nowy Jork to nie był, ale hej! Trochę żywiej niż w Rode. Może to jego kolejny przystanek? Nic go w zasadzie nie trzymało na miejscu.
- Uau. Spora. - patrzył przez szybę, na zbliżającą się metropolię.
W końcu dojechali do wspomnianego outletu. Vincent wysiadł z samochodu z wyraźną ulgą. Nie wejdzie do tego cholerstwa przez następne kilka godzin.
- Czyli tak. Ja koszule, spodnie, ty buty a ja elektronika, tak? - upewnił sie(edytowane)

T.
- Tak własnie myślałam. Chociaz wizję miałam po prostu owinięcia cię w poduszki - parsknęła, rozbawiona tym widokiem w swojej glowie.
- Zrobiłes sobie coś wtedy, poza niewątpliwym wyperfumowaniem się? - zainteresowała się, ale nie zerkała już na niego, wjezdzajac do miasta i kierujac sie gdzies na jego obrzeża.
- Spora. Fakt.. - przyznała. Dojechali w koncu na miejsce, pwenie im to troche zajeło. Taya zajęła miejsce parkingowe jak najbliżej wejścia i ruszyli .
- Tak, ale może znajdę coś więcej w tych sklepach.. Kto wie. Ale przy twojej elektronice a moich butach pewnie się rozdzielimy i po prostu będziemy pod telefonem - zapropnowała, wchodzac do środka i rozglądając się za planem galerii.


V.
Vinc pokręcił rozbawiony głową.
- Nie, poza plamą na honorze - ale u niego to nic nowego. Ugryzł się w język, by tego nie powiedzieć na głos.
Ruszyli więc, do sklepu z męskimi ciuchami, gdzie zaczęli polowanie. Edams chciał czystą klasykę, bez wydziwiania. W pewnym momencie podeszła do nich mila ekspedientka, pytając o rozmiar. Uzyskawszy go, zapytała równie uprzejmie.
- Ach, zapewne studniówka? Mamy kilka bardzo modnych fasonów.
Vinc się tylko uśmiechnął.
- Nie, do pracy , ale dziękuję za komplement.
Ekspedientka się nieco speszyła, przeprosiła i zniknęła w czeluściach sklepu.
- Mhm, dla tej Pani premii nie będzie - parsknął(edytowane)


T.
Taya najchętniej nalegałaby na coś ciekawszego, ale wiedziała, że w urzędach różnie na to patrzą i nie ma czasem co wydziwiać, bo może się to na nim odbic źle.
Uniosła brew słysząc komentarz ekspedientki i odprowadziła ją wzrokiem, lekko rozbawiona. Spojrzała na Edamsa. On to się musiał nasłuchiwac zapewne..
- Pewnie wyglądam jak Twoja starsza siostra - stwierdziła i przeglądała koszule w poszukiwaniu odpowiedniego rozmiaru.
- Myślisz, że wróci cyz wyśle koleżankę?


V.
Wzruszył ramionami. Naprawdę był już do tego przyzwyczajony. Kiedyś może jeszcze się przejmował, ale teraz nabrał do tego dystansu. No, chyba, że ktoś jak Fiona, sugierował, że może budzić zapędy pedofilskie. To nie było miłe.
- Idzie przywyknąć. - skwitował jedynie - Już wiem, że bez dowodu mi browca nie sprzedadzą, a i tak zezują i go skanują, czy aby nie podrobiony.
Zaczął się rozglądać. Kiepski był w zakupach.
-Eee...może ta? - pokazał na wieszaku koszulę idealną...dla gościa po czterdziestce. Albo pięcdziesiątce.


T.
-Wiesz co.. zostaw to mnie, dobrze? Bo wybierasz koszule dla kogoś znacznie starszego niż ty. I z brzuszkiem piwnym - pokręciła głowa. Faceci. Wybrała w końcu odpowiednią koszulę, białą. Znalazła taką samą niebeiską, w lekkie paski i różową. Standardowy zestaw.
- Dobrze, prosze pana. Zapraszam do przebieralni. Chyba wystraszyłeś ekspedientki.

V.
Zapewne chodziło o to, że Vinc, wciąż brany za młodszego, próbował dodać sobie lat poprzez. To nie była najlepsza droga.
- Dobrze, proszę Pani - uśmiechnął się kącikiem ust i udał się do przebieralni.
Tam Taya zapewne zaniosła mu pierwszą koszulę.
- Em....Tay...ona jest chyba ciut ciasna w ramionach. I szyi - próbowal bezskutecznie dopiąć kołnierzyk, a materiał na ramionach trzeszczał niebezpiecznie - Może inny fason?


T.
Zajrzała mu do przebieralni i ogarnęła sylwetkę wzrokiem. Parsknęła.
- Przepraszam, zapomniałam. Naprawde, musisz się ubierać inaczej bo wyglądasz, jakbyś miał niedowagę w tych ciuchach. A nie masz. Dobra. Ściągnij ją, tylko błagam, nie podrzyj, co? Mam ci to porozpinac? - sięgnęła po inne koszule i sprawdziła oznaczenia na nich.
- O, tę wziełam inną właściwie. Niby powinna być lepsza - wyciągnęła różową.


V.
Jak się okazało, wybór koszuli nie był wcale prosty. Nie był zbyt wysoki, ale też nie był chucherkiem. Koszule slim były ciasne w barkach, koszule standardowe wisiały w brzuchu. Minęło sporo czasu, nim udało się znaleźć coś akceptowalnego.
- Może wziąć to i się ją zwęzi ? - podsunął, poprawiając kołnierzyk.
Kto by pomyślał, że z tym będzie taki problem. Ale fakt faktem, ciężko było ocenić jego sylwetkę, pod przydużymi ciuchami.


T.
- Wiesz.. chyba innej opcji nie ma za bardzo. Tak trzeba zrobić.. - zagryzła wargę, patrząc na niego w kolejnej koszuli i zastanawiając isę nad tym. Podeszła w końcu do Vincenta, poprawiła kołnierzyk po swojemu, spojrzała na materiał jeszcze raz i naciągnęła go na szwach, by lepiej pasował.
- O. I tak by było dobrze.. Może mają tu usługę zwężania od razu, najwyżej podskoczę do Philly je odebrać - zresztą w razie czego autobusy też kursowały.


V.
Zapewne w Rode była jakaś krawcowa, która by się podjęła zwężenia koszuli. Ponieważ był to w zasadzie jedyny fason, któy nie wyglądał dziwnie, lub nie chciał pęknąć w plecach, wziął taką samą, tylko w inny kolorze.
Spodnie. Zabawa od nowa. Chociaż tu będzie mniejszy problem. Chyba, że Taya uzna po tym co widziała, że jest go mniej, niż myśli, ehehe.
BYŁO ZIMNO DO CHOLERY!!


T.
Taya dołożyła mu do tego jeszczze jedną czy dwie, były naprwdę tanie i wchodziły na jakąś śmieszną promocję weź jedną i zapłać 50% za druga z kuponem z telefonu, a Taya pobrała aplikację dzień wcześniej, specjalnie na ten wyjazd.
Cóż, widziała go tak czy siak, wiedziała, że uda ma spore i musi się rozejrzeć za czymś odpowiednim, co tez nie bedzie łatwe, bo duzo było od razu wielkich w brzuchu. Pewnie trzeba będzie je skracać, bo czasem robią te specjalne serie na wysokich i szczuplych, to powinno być ok, ale znów za dlugie. Przyniosła mu kilka opcji.

V.
Jak łatwo było się domyśleć, spodnie trzeba będzie skrócić. Nie jakoś dużo, ale jednak. Czyli miał na sobie komplet. Już go widziała w garniturze, więc nie należało się spodziewać jakiejś egzaltacji na jego temat.
- Chyba w porządku - popatrzył na swoje odbicie z wahaniem. Nie byl przyzwyczajony do takich ciuchów.
Odwrócił się do Tayi.
- Chyba ok, nie?

T.
Usmiechała sie szeroko, chyba zadowolona z siebie.
Jeszcze potrzebujesz pasek, chyba ze jakiś masz..? TYlko pasek musi pasować do butów - zastrzegla od razu, bo nie wiedziała jakie zestawy ma Vinc w domu. I nie ukrywała tego, że się mu przygląda, bo naprawdę wyglądał dobrze


V.
Pasek... Chyba nie miał. Znaczy miał, ale do jeansów . Z pewnością nie do garnituru ani eleganckich butów.
- Eeee... Chyba coś się znajdzie. - mruknął pod nosem
No kurde głupio się przyznać, ale groszem teraz nie śmierdział. Nie chciał się dodatkowo zadłużać.
Poprawił kołnierzyk. Trochę mu przeszkadzał , ale być może się przyzwyczai.
I tak sobie stal naprzeciwko niej. Niby dzieciak, jednak dorosły, uwięziony między jednym a drugim.
Uśmiechnął się delikatnie


T.
- czyli nie? Dobrze. Znaczy niedobrze, ale nie przejmuj się - machnęła ręką, zarzucając temat.
-Dobrze, sciagaj to, bierzemy i możemy iśc dalej. Co tam mialo jeszcze byc? - wyszła z przymierzalni i staneła dwa kroki przed nią, czekając i pakując to, co nie było na Vincencie, żeby od azu zabrać do kasy i mieć poukładane.
Zawsze lubiła kupować męskie ciuchy, ale nie iała okazji.

V.
No tak, skoro Taya się taktycznie wycofała, to on się pokornie przebrał i wyszedł już do Tayi w ciuchach właściwych. Podeszli razem do kasy
- Te koszule i spodnie. - poprosił i wyjął kartę kredytową.
Zapłacił i nadszedł czas, by każde poszło swoją drogą!
Pozornie.
- Może ci pomóc z tymi butami? - w końcu ktoś to musiał nosić


T.
- Pewnie nie skoncze na butach, wątpię, że bedzie ci sie chcialo snuć za mną po sukienkach i koszulkach - pokręciła głową, gdy wyszli ze sklepu i rozejrzała się po sklepach naokoło. Pewnie przejdzie przez całość, moze coś znajdzie dla siebie.
- I tak komputerowy jest na samym końcu, możemy przejść tam, a ja sobie ruszę dalej stamtąd.


V.
- No wiesz...w komputerowym mi zejdzie pięć minut. Wchodzę, biorę co trzeba i wychodzę. - tu był akurat typowym facetem, nie pieścił się z rodzajami kabli czy przejściówek.
No, ale wybór zostawił Tayi. Mogła sobie nie życzyć, by się kręcił obok, gdy przymierzała sukienki czy inne babskie ciuszki


T.
Naprawdę? Mówiłeś, ze chcesz co najmniej pol godziny - zdziwiła się i przystaneła przy sklepie z herbatami nagle.
Dobra, herbaty cie pewnie wcale nie interesują, co? Możesz iść dalej albo poczekać chwile.. albo iść ze mną - spojrzala na niego na moment, zanim ruszyła do sklepiku. Uwielbiala herbaty..

V.
Uśmiechnął się.
- No wiesz, musiałem sobie dać zapas czasu, żeby zrównoważyć Twój czas spędzony w torebkach.
Tak naprawdę, to po prostu nie miał póki co hajsów, by buszować 30 minut w komputerowym. To, co było mu niezbędne i tyle.
- Nie interesują, ale trzeba rozszerzać horyzonty - wszedł za nią.
Niekoniecznie na niej wisiał. Sam zaczął buszować między puszkami, wahając zawartość tych, które wydawały się ciekawe, sądząc po składzie. Wyjątkowo spodobała mu się tropikalna, kandyzowanym ananasem. Nie wziął jej jednak, z przyczyn jak wyżej i po jakimś czasie dołączył do Tayi.
- Co bierzesz?


T.
Też weszła między półki, od razi do tego, co ją interesuje, najwyraźniej wiedziała czego szuka. Poprzebierała, powąchała co chciała i w końcu ybrała, prosząc ekspedientkę o odważenie jej odpowiedniej ilości herbaty.
- Rooibosa z mango, miętą, truskawką i zwykłego rooibosa, bo mi się kończy - cóż, uwielbiałą tę herbatę w każdej formie prawie. Zapłaciła ile miała i mogli iść dalej, Taya z małą torebeczką w ręce.
- Nic cię tam nie zainteresowalo? - zapytała go, w końcu miala wrazenie ze kazdego czasem kuszą jakieś nowe herbaty, kawy czy coś takiego.


V.
Kolejne małe kłamstewko
- Nieszczególnie. - patrzył gdzieś na bok, udając, że go interesują mijane go witryny.
Nie chciał zaś mówić, że nie ma kasy, już sobie pasek odpuścił, mimo że był naprawdę ładny. No ale nie mógł na dzień dobry tak zadłużyć karty kredytowej, wiedząc jaką ma pensje. Rode nie powalalo zarobkami.
Czekał aż Taya zadecyduje co dalej. Mogła go spławić i iść na swoje zakupy, a on w tym czasie by buszował na telefonie, a jak nie, to pewnie by jej towarzyszył. To tylko zależało od niej


T.
Dotarli do sklepu komputerowego i Taya stanela przed witryną, kawalek od wejścia.
- Czyli co, idziesz tutaj, a potem ze mną czy chcesz poczekać w spokoju az skończę? - w końcu rzadko była w Philly, mogła sobie czasem pozwolić na kupienie kilku rzeczy. Nie zarabiała najgorzej, a tutaj nie było bardzo drogo - na pewno nie jak na duze miasto i na takiej jakości marki.

V.
Stanęli przed komputerowym.
- Mhm. Tak zrobimy - weszli razem do sklepu.
Tak jak mówił Vincent, długo tam nie zabawili. Wziął tylko kilka niezbędnych kabli, dwie przejściówki i tylko nieco tęsknię zerknął w kierunku nowych komputerów. Wolał jednak nie wystawiać swojej silnej woli na próbę.
Nieco niepewnie przyłożył kartę do terminala i....uff. Przeszło.
- No dobra. To teraz Twoje ciuszki - rzekł dziarsko


T.
Nie nudziła isę, bo tym razem ona zajęła się chodzeniem między półkami i oglądaniem wszystkiego po kolei, co na pięć czy dziesięc minut czekania dostatecznie zajęło jej czas.
Gdy wyszli ruszyła zapewne do sklepu z butami, który był obok komputerowego akurat. Potrzebowała czegoś lekko jesiennego, więc ruszyła między półki z zamiarem przymierzenia kilku modeli - i zapytania Vincenta o zdanie zapewne. W końcu skoro juz z nią poszedł to nie bedzie wykorzystywany tylko do noszenia wszystkiego w kólko, ale też do wyrażania swojej opinii o ciuchach czy butach. Niestety, cieżki los faceta na zakupach!


V.
Ciężka sprawa! No bo jak na przykład powiedzieć kobiecie, która ci się podoba, że w tych butach wygląda dziwnie, a jej się wyraźnie podobają?
Musiał wejść na wyższy level dyplomacji
I nie, nie był fanem szpilek. Głównie dlatego, że przez to ZAWSZE był niższy. A tak, to tylko czasami
- Może te? - podsunął pokazując zwykle, czarne botki


T.
- Płaskie? - chciała kupić sobie coś na lekkim korku, nie bardzo wysokim, ale może faktycznie.. Theo tez był wyższy tylko jakieś 10 centymetrów, a 7 cm buty to juz w sumie dużo. Westchnęła.
- Może racja, ładne są.. - wyciągnęła swój rozmiar i przymierzyła je, ogladajac sie w lustrze


V.
No tak. Theo. Szczęśliwie nie wiedział, że ta tak wprost myśli o Chambersie. To znaczy pewnie się domyślał, ale nie dawał tego po sobie poznać.
- Lekki obcas ponoć jest nawet zdrowy, ale duży masakruje kręgosłup. - odparł nieco beznamiętnie, patrząc jak ta przymierza botki.


T.
- Lekki, ale to po 3 centymetry, nie więcej, z tego co wiem - zerknęła na niego ,zmarszczyła na moment brwi. - Podobają ci się? - spytała, okręcając się. - Pasują chyba do spodni, ale nie do sukienek? Takie.. ciężkie się to wydaje z spódnicą. - oglądąła sie w lustrze ,jak każda kobieta zastanawiajac sie dziesiec razy nad tym co powinna zrobic i co wziąć ze sobą. Nie była przekonana


V.
- Bardzo- kiwnął głową.
Jemu się podobały. No ale też nie do końca się na tym znał. Skoro jednak, mówiła, że za ciężkie....
- To może te? - wskazał na nieco lżejszy model.
Do czego to doszło. Pomagał wybierać jej buty, w których będzie chadzać na randki z jego współlokatorem. Poczuł dziwny ucisk w żołądku. Bardzo nieprzyjemny.


T.
- Do spodni mi się te przydadzą.. Chyba je wezmę. ale najpreiw zobaczymy co jeszcze jest w innych sklepach - w koncu moga tam byc ladniejsze, tak?
- Te nie.. nie podobaja mi sie te paski tutaj - wskazała palcem o co jej chodzi i ruszyla dalej miedzy polkami, ale nic nie znalazła więc wyszli ze sklepu i poszli dalej, do kolejnego, jakiegoś z ciuchami. Po 40 minutach chodzenia i zakupieniu jednej spódnicy i jednej pary spodni Taya spojrzała na Vincenta.
- Masz dość, co? - uśmiechnęła się lekko, widząc jego minę, która spwodowana była raczej tym, że Vinc wybrażał sobie, że Taya zaklada kupione ciuchy na randki z Theo, a nie dla niego (a może wyobrażał sobie raczej, że ta spodnica ktorą wlasnie kupila ląduje na podlodze w sypialni Theo? Kto wie)

V.
Faktycznie chodzili długo, ale ani słowem się nie zająknął, że mu źle czy coś.
Chyba do niego dotarło, że sam sobie wszystko utrudnia. Gdyby odciął się całkowicie, byłoby mu pewnie łatwiej. A tak, mógł sobie wyobrażać, że będzie widywać Tayę i Theo na romantycznych wieczorkach zł, zakończonych upojnymi nockami, będąc z nimi ściana w ścianę...
Nie. Nie zrobi sobie tego.
- Zaraz do Ciebie dołączę, idź przodem. Dogonię cię - zapewnił ją


T.
- Co kombinujesz? - spojrzała na niego, stając gdzieś z boku - Albo w sumie.. wiesz co, to ja się wróce po te buty z trzeciego sklepu i te botki z pierwszego, zobaczymy się na food courcie, ok? - zaproponowała, bo to wydawało sie najlepszą opcją z tego wszystkiego.
Taya nie była tak niedomyślna i tak złośliwa, by robić mu coś takiego, jesli miałaby spędzic z Theo noc. Pewnie wtedy zatrzymali by się u niej, w hotelu, co prawda Vinc pewnie zauważył by, że Theo nie wrócił na noc, ale nie popadajmy w paranoję. Jeśli do tego dojdzie to Edams moze być pewien, że nie będzie musiał wysłuchiwać niczego przez ściany czy mówić im dzień dobry na rano, jeśli spotkają się na korytarzu czy w kuchni.


V.
Kiwnął głową i udał się do toalety. Tam obmył twarz wodą i dłuższą chwilę patrzył w swoje oblicze.
Tak...bardzo chciał być teraz kimś innym. Nie być...takim. Wbił spojrzenie w swoje dłonie.
Gdy Taya pojawiła się na food cortcie, Vinc siedział na telefonie. Jeżeli Taya była ciekawska i zerknela, mignęło jej jego CV. Jak nie, wygasil telefon
- To co zjemy? - zagadnął


T.
Zerknęla, bo akurat z tej strony podchodziła, że miała widok na jego telefon. Zdziwiło ją to lekko, ale na razie nie ruszyła tematu. Usiadła naprzeciwko, postawiła na ziemi torby. Dwie większe z butami i dwie mniejsze, jedna firmy sprzedającej bieliznę, ale Vinc mógł nie kojarzyć. Druga postawiła przed sobą i podsunęła Edamsowi.
- Mały prezent, na rozpoczęcie pracy i w ogóle - torebeczka miała logo pierwszego sklepu, w którym byli.
- A zjemy.. pewnie jakieś burgery, co? Chyba, że jakieś nuggetsy, wingsy czy co tam się trafi.. Trzeba zerknąc na menu - chwyciła w dłoń plastikowy stand z menu i przestudiowała go, przechoząc nad prezentem od razu do porządku dziennego.


V.
O Boże. O nie. Onienie. On znał tą firmę. Niestety znał, choć bardzo teraz tego żałował. Jakoś stracił apetyt.
- Co? - zapytał nieco nieprzytomnie , patrząc na torebeczkę. - Jaki prezent?
Zerknął nieco niepewnie. Co mogło tam być. Muszka, którą ma jako świadek, założyć na ich ślub, czy co?
Okazało się, że to...pasek. Bardzo elegancki.
- Tay, nie mogę tego przyjąć - teraz to już w ogóle się czuł jak gołodupiec.


T.
A co najlepsze, Taya kupiła tam skarpetki i trójpak majtek, które bardzo lubiła, a jednak rzadko tu przyjeżdżała. Na pewno nie był to żaden zestaw super-sexy specjalnej bielizny, jak sobie pomyślał Vincent. Gdyby o tym pomyślała, to schowała by torbę w tę od butów, ale w całej swojej niewinności nie wpadła nawet na to jak to dla niego wygląda.
- Coś się stało? - uniosła brew, nie wiedząc o co chodzi, bo wyglądał jakby było mu niedobrze. - Daj spokój. To prezent, nic wielkiego - sam widział, że były na dużej przecenie - Nie mogłam dopuścic, żebyś nosił pasek do jeansów do tych spodni - uśmiechnęła się zadowolona.


V.
Tak. Zdecydowanie mu się zrobiło niedobrze
Nope, nope, nope, on na bank nie wytrzyma tak na dłuższą metę. Nawet jak będą spędzać noce w hotelu, sama tego świadomość go wykończy.
- Nie, znaczy... Nie chodzi... Znaczy nieważne. - przyłożył dłoń do oczu - Nic. Chyba ze mnie dzisiejszy stres zszedł - odjął dłoń i spojrzał w menu.
Do domu. On chce do domu.
O pardon. Ty nie masz domu, Edams


T.
Pokiwała głową tylko, bo to miało sens. Pewnie jak dojadą do domu będą tak zmęczeni, że obydwoje będą mieli tylko ochotę iść spać jak najszybciej.
- to co bierzesz? Ja chyba jednak zostanę z burgerem - postanowiła i spojrzała na Vincenta.
Miała nadzieję, że podoba mu się ten pasek, który mu sprezentowała i że faktycznie berazie go nosił.

V.
Stracił ochotę na jedzenie, ale chciał uniknąć niepotrzebnych pytań.
- Też wezmę burgera - kiwnął głową. - Zamówię.
Wstał i udał się do stoiska, gdzie znów odmawiał litanię nad kartą kredytową. Szczęśliwie jeszcze nie przekroczył limitu, więc nie najadł się wstydu.
Wrócił, położyć tacę przed nią i usiadł naprzeciwko. Odetchnął głęboko i odparował burgera. Chciał coś zagadać ale język mu uwiązł w gardle


T.
- gdzie wysłałeś CV..? - zapytała w końcu, podnosząc wzrok na mężczyznę przed nią. Nie miała pojęcia co niby mógł robić..
Powrót do góry Go down
https://postmortem.forumpolish.com/t292-vincent-edams

AutorWiadomość
Taya Crimson
Taya Crimson
Ogólne
Dodatkowe
Character sheet
Wiek: 26
Ekwipunek podręczny:

PisanieCountry road, take me home. - Page 2 Empty Re: Country road, take me home.  ♦ Country road, take me home. - Page 2 EmptyPon Lis 13 2017, 21:37;

- A jak będziesz miał ochotę, to można wrócić do wieczorków flmowych - zaproponowała, przytuliła go na moment i też cmoknęła go w policzek.
- Dobranoc - przeszła do drzwi i wsiadła do samochodu. Pomachała Vincentowi i odjechałą.
zt
Powrót do góry Go down
https://postmortem.forumpolish.com/t182-taya-crimson#1299

Country road, take me home.

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry
Strona 2 z 2Idź do strony : Previous  1, 2

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Witaj w Rode! :: Retrospekcje :: Zakończone-