CHARAKTER I HISTORIA POSTACI Szorstkie, popękane siedzenie ich czarnego vana wbijało się w tyłek niczym trzcinowisko syberyjskiej tajgi.
Miał osiemnaście lat, i ani jednego włoska na głowie, który mógłby wystawać zza czarnej, znoszonej szmaty, nałożonej na twarz zroszonej potem wielkiej niewiadomej. Nadgarstka nie zdobił już nowy, złoty Rolex, prezent od ojca; zaciskał kurczowo karabin i łypał na trzęsącego się niczym osika w wiosenny poranek, młodszego brata.
Kierowca, kuzyn Fernandezów, zaparkował w ustronnym cieniu parkingu centrum handlowego, a najstarszy z chłopców, Octavian, przeciągnął upchniętymi w toporne rękawice, palcami po imponujących rozmiarów lufie karabinu.
Chłopcy w jego wieku mogliby uchodzić co najwyżej za piankowe pionki w napadach rangi takiej jak ten, ale nie Octavian.
On wszystko zaplanował i Panie, uwierz mu, pokochał to uczucie od pierwszej chwili.
***
Zamykając oczy nie widzi nic. Żadnych gwiazdeczek, pozwijanych wstążeczek ani pstrokatych frafrocli. Nic. Sny przestały doń przypełzać, gdy był już w stanie dosięgnąć czubkiem głowy do silnego ramienia ojca.
Zawsze roześmiany, rozchichotany, który swoimi chochlikarskimi psikusami ubarwiał domownikom mdłe kaskady szarości. Waga rodzinnej harmonii nie zadrgała wraz z przyjściem na świat kolejnego dziecka; chłopiec w przedziwny wręcz sposób dopełniał Octaviana, tak jak swoista krew z krwi powinna.
To ten starszy tkwił w centrum wszechświata i wszelakiej atencji, ale dopóty wszystko miało rozgrywać się na jego zasadach, to dzielenie się kawałkami pysznego tortu nie sprawiało fizycznej udręki.
Świat był jego, jego jedyny, jego najmojszy, posiadany, na wyłączność. Bogaty, pełny wszystkiego, czego tylko sobie nie zażyczył - dopóki u progu domu nie zjawiła się policja. Ojciec sam, ciężką pracą nie sprawił, iż bajońskie sumy rozwlekały się po kątach ich rezydencji.
Był oszustem, krętaczem i złodziejem, tak jak jego wszyscy przodkowie.
Tradycję trzeba utrzymywać. Tak samo jak przyzwyczajenia, kokainowe ciągotki do luksusu.
***
Czuł się jak młody Apollo przemierzając smoliste ulice Nowego Jorku. Wiedział, że świat należy do niego i jedynie czekał, aż stolica świata postawi mu swój posąg.
To nie pocałunek wieszcza złożony na tętniących odorem perfidii wargach, to objawienie, kurtyna iluminacji spuszczona na dotąd wytrwale, zaciekle noszone szkła oblepione landrynkową poświatą. One niosły ze sobą całun nieszczęścia, a raczej lukrowanych błahostek, infernalnie wdających się w kręte zakamarki jego życiorysu, tak aby zaszczuć je szczurzą toksyną.
Po śmierci matki nie miał czego szukać w Rode. Dopiero w Nowym Jorku niewidzialna poświata rozpruła jego klatkę piersiową, ciężkimi haustami karmiąc zanieczyszczonym powietrzem metropolii.
Uwielbiał je.
Gdy wyciągnięte opuszki palców nie dotykały tego czego łaknął, pragnął unicestwiać wszystko na swej drodze. Jego pasją od dawna było posiadanie, a o ile drogie, diamentowe świecidełka stały u podstaw bazowych standardów, to zawsze można było wymagać więcej. I więcej.
Bo ze słowem "limit" nie obcował prawie nigdy.
***
Dolary, dolary, dolary.
Zanim go złapano, miał za sobą dziesięć udanych napadów. Nowa skorupa, tożsamość zgrabnie wykreowana na potrzeby nielegalnych działalności. Rozbudowana sieć znajomości; w towarzystwie nie uchodził za nędznego złodziejaszka, a za filantropa i biznesmena. Zaczął brylować na bankietach, z początku dyskretnie obserwując z ukosa, z czasem czarował, słodził i karmił ich wygłodzone atencji i szczodrości Fernandeza, gęby. Prędko pojął jak należy naoliwić trybiki, by grały pod jego modłę. Chełpił się ich grymasami i reakcjami, schlebiała mu również nieposkromiona atencja kobiet, głupiutkich istot, które banalnie można było ograbiać z kosztowności.
Posiadał wtedy tak wiele - prawie wszystko, o czym skromni chłopcy z Rode mogliby sobie zamarzyć. Wiedząc jednakże, iż
prawie nie jest liczbą skończoną, często myślał o tym jak wiele mu brakuje.
Nawet każda kolejna kobieta i jej cielesność to również fanaberia. Nie istota oddychająca tym samym powietrzem, nie człowiek o własnych myślach i pragnieniach, a kolejny punkcik na liście do odhaczenia.
Sięgnął po zbyt wiele.
***
Gargantuiczne ego i jeszcze większa duma, a mimo wszystko podpisał ugodę z nieprzejednanym prokuratorem. Nie udowodniono mu żadnego przestępstwa z użyciem broni palnej, choć kolejne, ze świadomością istnienia odcisków palców i genetycznego śladu w policyjnej bazie danych, będzie musiał planować z jeszcze większą dokładnością. Wpadł za
coś innego, swoją nierozważnością, utratą czujności, wzbudzając jęki niedowierzania własnego brata.
Pięć lat spędził w półśnie stalowych krat, w półśnie ograbionym ze słońca i obskurnego powietrza Nowego Jorku. Decyzji o powrocie do Rode nie rozważał nazbyt długo; przyszła naturalnie, zaklęta we pauzie drzemki w formie lichej sugestii, malutkiej i nieśmiałej cząsteczki.
Ciekawe czy ktoś jeszcze tu o nim pamięta i czy starzy przyjaciele za nim tęsknili?