/ początek
Ethelyn zapytała o godzinę, kobieta stanowiąca wsparcie i siedząca w jej komórce odpowiedziała łagodnym głosem. Na zewnątrz już dawno zapanował mrok, jesień przynosiła ze sobą długie, chłodne wieczory. Gdyby ktoś zapytał panny Hollingsworth, jaki ma do tego stosunek, odpowiedziałaby, że całkiem pozytywny. Lubiła wracać dociepłego mieszkania lub spędzać wieczory w przytulnym sklepie, herbata z miodem i ziołami smakowała bardziej intensywnie, imbir rozgrzewał. Kontrast między tym co wewnątrz i tym, co między czterema ścianami był w pewien sposób uspokajający, stanowił pewną równowagę.
Przesunęła dłonią po starym, wręcz archaicznym biurku, by zaraz potem wstać, przejść przez równie archaiczny sklep, a potem obrócić tabliczkę, by na zewnątrz pokazywała napis "zamknięte". Oczywiście mogła mieć wszystko w pełni zelektronizowane, ale jednak lubiła ten starodawny charakter sklepu. Trochę się musiała nakombinować, by tak go urządzić. Rudolph oczywiście bardzo jej pomógł - gdyby tego nie zrobił, Ethel zrobiłaby mu chyba jesień średniowiecza z kilku wieczorów, wylewając na niego całą swoją - oczywiście milczącą - frustrację.
Niedługo miała przyjść Leslie, dlatego Ethel wolała, by już żaden klient im nie przeszkadzał. Nie żeby miała ich nie wiadomo jak dużo, no ale... Wilson wiedziała, że tak czy inaczej może pociągnąć klamkę przy wejściu, nawet jeśli będzie zamknięte. Tak się umówiły, nie musiała czekać przed drzwiami.
Czekając na koleżankę z pracy, Ethel sprawdzała stan swoich roślin na zapleczu.
Kiedy Leslie przyszła, spędziły kilka godzin na rozprawach natury medycznej, trochę społecznej, a wraz z kończącym się winem wlazły nawet na tematy moralności i etyki. Po miłym wieczorze, rozeszły się do własnych domów.
Zt