KTO: Francis i Taya
KIEDY: przełom lipca i sierpnia, 2223 rok
GDZIE: Pijany Tordivler

____________________



Francis skończył na dzisiaj robotę. Dobre w pracy myśliwego jest to, że ma w zasadzie nienormowany czas pracy. Liczy się wynik, czyli upolowana zwierzyna. A czy zrobi to w godzinę czy w pięć to już nikogo to nie obchodzi. Ważne, że ci bardziej przy kasie będą mieli świeże mięso na swoim talerzu. Pewnie w towarzystwie jarmużu, szpinaku czy innego świństwa, które powinno zostać dla gryzoni.
Czarnoskóry mężczyzna wszedł do Tordivlera, rozglądając się od razu za wolnym miejscem. Za kilka minut miał się zacząć drugoligowy mecz. Drugą ligą mało kto się interesuje, toteż i nie było jakoś tłumnie. Klapnął sobie na jedno z krzeseł przy końcu baru i zamówił tanie piwo i orzeszki. Jak ktoś tak z boku na niego patrzył to w sumie nie powiedziałby, że jeszcze dwie godziny temu łaził po lesie. Koszula w kratę, czyste spodnie, porządne buty. Tylko może ta ziemia pod paznokciami. Mył łapy, ale o paznokciach zapomniał!
O, jest zimne piwo! Zaraz będzie meczyk! Czego facetowi do szczęścia jeszcze potrzeba?

Był czarny, brudnych paznokci i tak nie widać!
A tak naprawdę to Taya zmieniła Masona na dwa dni w pubie, bo nikt inny nie mogł go obecnie zastąpić. Nie lubiła tego, unikała pokazywania się tutaj w godzinach późnopopołudniowych i wieczornych, ale przecież to jej biznes. Stała więc obecnie za barem, bo tutaj się alkohol zamawiało i pilnowala by holotelewizja działala wszędzie, gdzie powinna i by goście mogli obejrzeć mecz w spokoju, wśród litrów piwa i przekąsek, których schodziło calkiem sporo. Na razie było spokojnie i Taya miala nadzieję, że tak zostaie.
Tylko murzyn z boku xlewał jej się czasem z cieniem na scianie.

On nie zlewał się z cieniem. On ćwiczył maskowanie się. Jak czarny ninja.
A poważnie to Francis popijał sobie piwko i czekał na rozpoczęcie się meczu. Tylko przez chwilę zwrócił uwagę na jasnowłosą barmankę. Przychodził tu od czasu do czasu, ale za cholerę jej nie kojarzył. Zawsze siedział za barem taki nieciekawy typek z przydługimi, pedalskimi włosami. Teraz przynajmniej jest się na co popatrzeć. Nie żeby się wgapiał, szybko jego wzrok przykuł rozpoczynający się mecz. Piłkarze właśnie wchodzili na boisko. Rozsiadł się wygodniej i oglądał.
Po kilku minutach padła pierwsza bramka. Rozległo się kilka okrzyków radości, ale i też donośne KUUUURWA i dźwięk tłuczonej szklanki. Jeden z panów ewidentnie miał za bardzo wlane. Bittersweet spojrzał się na niego kątem oka. A tak wieczór miał być taki przyjemny...

Tak długo jak się nie uśmiechał zapewne wszystko było w porządku.
Taya nie była ubrana wyzywająco, jak zwykle zresztą, wiec mogło nie być w co się wgapiać. A tyłka za barem nie było widać. Tay obsługiwała resztę gości, wolne chwile poświęcając na wycieranie blatu i inne takie. Gdy mężczyzna zbił szklankę westchnęła, przeprosiła tych za barem na moment i poszła ze zmiotką, szufelką i szmatą w tamtą strone.
Zbitki były wliczone w koszty prowadzenia lokalu.
- Moze pan się przesiąść na moment, żebym mogła posprzątać, to nie bede panu przeszkadzać - zasugerowała

Gruby Joe, bo ponoć tak go koledzy zwali, miał wypite więcej niż było po nim widać, a co za tym idzie - myślenie nie było w tej chwili jego mocną stroną, w zasadzie kompletnie się wyłączyło. Za to podkręciła się agresja, normalne.
-Szego...? Szo...? - lekko zapluł sobie brodę, a i przy okazji stolik. Popatrzył się na blond paniusię. - Nie będziesz mi tu.. kuuurwaaa... życia układać... - zaczął przeciskać się między krzesłami, a stolikiem. Miał ewidentnie złe zamiary.
Francis oglądał sobie tę scenkę rodzajową z życia barowego w milczeniu, wysiorbując piankę z piwa. Jednak nie był typem, który machnie ręką i ma wyjebane na to, że komuś dzieje się krzywda. Wręcz przeciwnie. A zwłaszcza jak chlejus idzie na młodą babeczkę z brudnymi łapami.
- E! Zaczepki szukasz? - zrobił kilka kroków i znalazł się obok. Prawie dwa metry rosłego czarnucha... Robi wrażenie, nie? - Jak chcesz się tłuc to może ze mną, hę?
Coś w głowie Fransa mówiło, żeby lepiej nie zaczynał, bo wyląduje z mordą na chodniku.

No i... gaz pieprzowy chyba powinna nosić w kieszeni, nie meić za barem. Musi to mieć na uwaze nastepnym razem. Teraz zrobila krok w tył.
- W takim wypadku może pan zostać gdzie pan siedzi, po prostu będzie panu się gorzej oglądać - westchnęła, zastanawiając się czy to podziała czy niekoniecznie, ale gość chyba obecnie nie bardzo dawał się zatrzymać. Taki typ, co jak się rozpędzi to cieżko go uspokoić, przynajmniej tak wyglądał.
A tu nagle, wyrasta przy niej murzyn. Spojrzała w jego stronę, chwilowo nie wiedząc co sądzić na ten temat. Bo może i była damsel in distress, ale radziła sobie.. chyba?
Właśnie do niej dochodzilo czemu tak bardzo nienawidzi tu być w godzinach największego ruchu. Marylin sobie z tym radził o niebo lepiej.

- O szyy... taki czorny i mysli, że szooo?! - zapienił się pijak, chyba nie widząc różnicy między 55 a 100 kilo wagi, nie obecnie przynajmniej.
Jakiś kolega klepnąl go w ramie, powiedział by dał sobie spokój, bo obejrzał sobie Francisa, ale to nic nie dało, bo tamten miał cel!
- Tuuu nie szzz tobo godam, nie? Wypie... wypierdalaj!

Przez chwilę wynik meczu przestał być ważny. Zdawało się, że zaraz zaczną iść zakłady czy Francis zmiecie Grubego Joe. Bo Gruby Joe dosięgał mu w zasadzie do połowy klaty. Może i był szeroki i miał z przodu pokaźny bęben, ale takiego łatwiej przewrócić i potem pchać jak żuk kulkę gówna do wyjścia.
- No taki czorny i myślę, że zaraz stąd wylecisz. - skwitował - Sam wypierdalaj jak coś ci się nie podoba, a nie z łapami do kobiet.
Samcza wymiana zdań. Gorąco się robi.

Poziom testosteronu wzrasta wyraźnie, mężczyźni "rozmawiają".
- Panowie, dadzą sobie panowie obydwoje spokój i oglądają mecz, co? - zaproponowała mistrzyni rozejmów i dyplomacji, pani Crimson.
Tylko, że nie.
- Ty kurwoo to szoo se myszlisz? Na kolana i spszontaj tyyy hehehehe - zarechotał Gruby Joe, zamim zwrócił się do myśliwego.
- A czornych jak ty to tu wpuszzzzacz nie powinni, o! Se wyobraża że szo? Taki bohatyr se jesz? Se, hehe porucha se bo bohatyr? Kobiety lubio prawdziwych-yiik-ch mężczyzn, ooo! - zatoczył się w stronę Tayi, chcąc ją - chyba, klepnąc w tyłek.

Francis wywrócił oczami. On by sobie dał spokój. Serio, mógłby machnąć ręką i kazać gnojowi dalej mecz oglądać. Ale nieeee.... ten mały, tłusty wypierdek nie odpuści. Nawet mimo tego, że się bimbał z jednej strony na drugą. Typowe...
-Ja z chęcią, no ale jak widać na załączonym obrazku... - nie dokończył zdania. Po prostu się zamachnął i Gruby Joe oberwał po pysku, że aż mu się obiad do gardła prawie cofnął. Przez moment autentycznie wyglądał jakby miał zamiar rzygać.
-Mam poprawić czy siądziesz z dupą i będziesz grzecznie mecz oglądać?

I pewnie prawie się porzygał, ale trzymała go biała duma czy co tam jeszcze, alkohol i wkurwienie!
- O ty uurrrwa ty! - i ruszyłna niego drugi raz z zamiarem - teraz juz na pewno- spuszczenia mu wpierdolu.

Francis cofnął się parę kroków do przodu. Serio, miał się bić z kolesiem, który ledwo się trzymał na nogach i był połową jego samego? Przecież to niedorzeczne.
- Na litość boską...
Po alkoholu to ludzie mają zero instynktu samozachowawczego.
- Dobra, wychodzimy. - przecież nie będzie robił tu chryi. Poczekał tylko jak ten miniaturowy taran z wielkim, piwnym brzuszyskiem ruszył na niego, a zrobił krok w bok. Gruby Joe przeleciał obok. Miał prawie zerowe szanse z rosłym, a co najważniejsze trzeźwym, czarnoskórym myśliwym. Ten złamał pijusa za szmaty i pociągnął w kierunku wyjścia z lokalu.

A jednak nie. Wpierdol najwyraźniej dopadnie Joe, nie Francisa. Taya usunęła się na bok, nie chcąc oderwać chociaż rykoszetem, i pozwoliła mężczyznom.. wyjść. O ile tak można to określić. A przynajmniej zabrać się z pubu.  

Wyszła po dwóch minutach, gdzie sprawa była już pewnie załatwiona. Stanęła w drzwiach, szukając wzrokiem Francisa.
- przepraszam...? - odezwała się do niego - dziękuję za pomoc. Myślę, że jestem panu winna darmowe piwo.. czy coś - uśmiechnęła się do niego. W końcu pomógł - A nie musiał.
Koledzy Joe chyba go wystawili.

Gruby Joe coś się jeszcze troche pluł, ale to jak Francis nim rzucał i dopływ świeżego powietrza sprawił, że alkohol skosił go na amen. Oddalił się w swoją stronę, bełkocząc i zataczając się od jednej krawędzi chodnika do drugiej. Niewątpliwie gdzieś po drodze pewnie padł i zasnął.
Tymczasem Bittersweet zapalił sobie przed wejściem do pubu. Wyszła do niego po chwili ta blond panieneczka.
- Nie trzeba... serio... Nie ma za co. - uśmiechnął się.

Ogarnięte, łatwo szybko i przyjemnie. Coz, zostaje jej żałować, że nie ma dwoch metrów i stu kilo wagi.. Chociaż - w sumie chyba wolałaby nie.
Przeczesała włosy palcami, wyraźnie zestresowana i uśmiechnęła się.
- Nalegam. Tym bardziej, że chyba oglądał pan mecz? To znaczy chciał oglądać - obejrzała się na salę za sobą, czy wszystko jest ok.

Mecz, no jasne! Z tego wszystkiego zapomniał, że przyszedł się tu zrelaksować.
- Dobra... niech będzie. - stwierdził, dopalając fajkę i wrzucając ją do przeładowanego kosza. - Chociaż dzisiaj i tak kiepsko grają. - zaśmiał się tubalnie, podchodząc do baru.
- Widziałem tu wcześnie takiego faceta z przydługimi włosami, chyba Marilyn na niego wołali... Kto wpadł na pomysł, żeby dać panią do takiego miejsca? Przecież krzywdę ktoś jeszcze pani zrobi. - a się chłop rozgadał. Ale taka prawda, w barach jak się jeden facet z drugim napiją to nieciekawe sytuacje wychodzą.

- Marylin - przytaknęła - A mecze to nie moja działka, wiec nie bardzo się znam - uśmiechnęłą się jakby przepraszająco.
Ruszyła z Francisem z powrotem do środka, pewnie ona za bar , żeby dać mu te piwo, ktore obiecała.
- Sama wpadłam na ten pomysł, Marylin ma wolne, a nie udało mi się znaleźć zastępstwa - wyjaśniła z lekkim wzruszeniem ramion.

Upz. Znaczy, że ona tu szefowała? To on się dalej w swojej wypowiedzi nie będzie pogrążał, jeszcze tego by brakowało, że by powiedział o pracodawcy debilu czy coś...
- Oo, a to nie wiedziałem. - odpowiedział nieco zaskoczony, zresztą zgodnie z prawdą - Byłem święcie przekonany, że Tordivlerem kieruje jakiś facet. - wzruszył ramionami. Nigdy się tym jako zbytnio nie interesował.
- Tego... Francis jestem. - wypadało się przedstawić, co nie?

- Mój mąż zajmował się pubem i hotelem. Zmarł dwa lata temu - nie przyszło jej łatwo powiedzenie tego tak spokojnie, ale starała się.
- Taya - wyciągnęła do niego rękę przez bar i uśmiechnęła się.
Postawiła kufel na blacie, napełiła go piwem i podsunęła mężczyźnie.
- Za pomoc. Dziękuję - zerknęła po sali, ale wszyscy siedzieli raczej grzecznie - Czym się pan zajmuje? Nie kojarzę pana tutaj.. choć moze zbyt rzadko tu bywam.

Okej. Rozmowa dopiero się zaczęła, a Francis już stwierdził, że schodzi na złe tory. Zmarły mąż, super. To znaczy nie super... To w zasadzie mega smutne, dziewczyna nie zbliżała się nawet na jego oko do trzydziestki, a już została wdową. Wdową z lokalem do prowadzenia.
- Hm.. no sam jakoś bardzo często tu nie bywam. - no taka prawda, czasem wolał spędzić wieczór we własnym fotelu z piwem i tv przed nosem. Taki typ człowieka. - Jako myśliwy pracuje. Baby z targu skupują ode mnie mięso.

- Niewielu tu myśliwych, to fakt - przyznała, chociaż i ci się pojawiali. Tak czy siak, część z nich wolała spelunę Silvera.. A takich Taya wolała tutaj nie przyjmować, zdecydowanie.
- Z targu..? A jak wygląda z tym mięsem? Do kuchni w hotelu też by można czasem.. i dla siebie. Chociaż to moze bardziej - zastanowiła się. Mieli mięso, owszem, ale takie było lepsze, upolowane przez myśliwych niż hodowane. Poza tym Taya mogła też wziąć trochę dla siebie, a będzie taniej niż na targu.

No cóż, Francis jakoś niekoniecznie trawił tego całego Silvera. Konflikt osobowości, ot co.
- No jakby była pani zainteresowana to możemy się dogadać. Prawie codziennie wychodzę do lasu, niedzielę robie sobie wolną. - zarechotał. W końcu w niedzielę do kościoła. Ku zdziwieniu pewnie części państwa, tak, Francis chodził co niedziela na msze.
- Mogę przynosić mięso oprawione i oskórowane, względnie poćwiartowane. - rzeźnikiem to on nie był, nie bawił się w sztukowanie mięsa - No albo nie. Cena oprawionego jest troche wyższa.

- Codziennie? - uniosla aż brew - Jasne, byłabym zainteresowana. Mogę poprosić do pana jakiś kontakt? Teraz dam panu spokój, ale odezwała bym się na przykład jutro.. po cennik i takie tam, żeby się dogadać - zaproponowała, nei chcac go meczyc pracą jak miał wolne, w koncu przyszedł sie tu zrelaksować, nie rozmawiać o mięsie.